Co dzieci jedzą w górach? To kolejne pytanie, które zaprząta głowę niejednego rodzica, chcącego zabrać swoje potomstwo na górskie wycieczki. Co zabrać dziecku do jedzenia, by z jednej strony było to smaczne, a z drugiej strony zdrowe i pożywne? Inny wybór będzie dotyczył niemowlaka karmionego mlekiem, inny tego, u którego rozszerza się dietę, a jeszcze inny dzieciaków starszych. Decydując się na jakieś konkretne jedzenie, musimy jednak zdać sobie sprawę, że wszystko, co ze sobą zabierzemy, będziemy musieli nosić na własnych plecach. Stąd konieczne jest, by znaleźć kompromis między zdrową, odpowiednio zbilansowaną dietą, a lekkim, ale pożywnym jedzeniem. Zatem, co zabrać do jedzenia na górską wycieczkę? Oto kilka naszych propozycji!
Co dzieci jedzą w górach? Jedzenie dla niemowlaka (od 1. dnia życia do 6. miesiąca życia)
W pierwszych 6 miesiącach życia dziecka głównym jego pokarmem jest mleko. Najłatwiej mają ci rodzice, których bobas jest karmiony w sposób naturalny. Wtedy wystarczy odpowiednio zaplanować wycieczkę, tak aby pory karmienia wypadały w miejscach w miarę ciepłych i komfortowych. Nasza Tosia do 6. miesiąca była karmiona tylko i jedynie piersią, więc w tym temacie podzielimy się naszym osobistym doświadczeniem.
Po przyjechaniu na miejsce startu naszej wycieczki karmienie odbywało się w samochodzie na parkingu. Było ciepło i wygodnie, więc Tosia mogła spokojnie najeść się tyle, ile sobie tylko życzyła. Z reguły następne karmienie wypadało w okolicach połowy trasy. Zawsze staraliśmy się tak planować wycieczkę, by miało to miejsce w schronisku. Jeśli to było niemożliwe, to lokalizowaliśmy wiaty turystyczne, które dawały ochronę przed wiatrem i zimnem, a także odrobinę wygody. Wówczas odbywało się drugie karmienie, podczas którego chcieliśmy, by Tosia napełniła swój brzuszek do pełna. Przy okazji zmienialiśmy również pieluszkę. Trzecie ostatnie karmienie odbywało się po skończonej wycieczce, znów w samochodzie. Pozwalało ono najeść się Tosi do syta, by spokojnie przespać drogę powrotną do domu.
Jak to wyglądało czasowo? Pierwsze wycieczki z Tosią, gdy miała kilka miesięcy trwały od 2 do 4 godzin, więc trzy karmienia wystarczały, by zaspokoić jej apetyt. Zdarzały się, jednak wyjątki…
Wystarczy, gdy przytoczymy naszą historię z wycieczki po Górach Kamiennych. Wędrówkę rozpoczęliśmy w Sokołowsku. Tosia, tak jak zawsze została nakarmiona w samochodzie. Po 10 minutach wędrówki jednak zaczęła domagać się dokładki! Byliśmy zmuszeni do pit-stopa na stromym zboczu wiodącym na Zameczek Friedenstein. Natalia odszukała pień, na którym wygodnie usiadła, a Tosię schowała pod kurtkę, otuliła chustą i tak rozpoczęła się przygoda z karmieniem w plenerze, w zupełnie nieplanowanych miejscach. Mało tego, był grudzień, a temperatura otoczenia nie przekraczała 0 stopni Celsjusza.
W takich warunkach też możliwe jest karmienie! Należy jednak zachować dużo spokoju, by w takich sytuacjach nie panikować i nie sparaliżował nas stres. Nieprzewidywalne niespodzianki pozwalają nam tworzyć zupełnie innowacyjne rozwiązania, których wcześniej zupełnie nie rozważaliśmy. I tak np. wykorzystamy chustę nie tylko do noszenia dziecka, ale i do okrycia go i mamy przed zimnem podczas karmienia!
Zima, zima zła… a schronisko zamknięte!
Nasze pierwsze wycieczki z Tosią przypadły na okres początku pandemii COVID-19. Minusem takiego stanu rzeczy były powszechnie zamknięte schroniska, czy restauracje. Niektórzy właściciele wychodzili naprzeciw oczekiwaniom turystów i otwierali dla nich, chociaż część budynku, w której można było się ogrzać i chwilę odpocząć. Niestety, były i takie przypadki, w których drzwi schroniska zamknięte były na cztery spusty i żadne prośby o ich otwarcie nie pomagały.
Tak, jak pisaliśmy powyżej, zazwyczaj staraliśmy się planować tak wycieczkę, by schronisko znajdowało się mniej więcej w połowie trasy. Nie inaczej było, gdy wybraliśmy się na Śnieżnik- najwyższy po polskiej stronie szczyt leżący w Sudetach Wschodnich. Był piękny zimowy dzień. Pewni, że pod dachem zmienimy pieluszkę i nakarmimy Tosię, ruszyliśmy ku drzwiom schroniska zlokalizowanego na Hali Śnieżnickiej. Jak się okazało, były one zamknięte, jednak znajdowała się na nich informacja, że w razie potrzeby można dzwonić. Dzwonimy, dzwonimy i nic… Niestety, nikt nas nie wpuścił do środka, by spokojnie nakarmić i przebrać Tosię. Wówczas zdaliśmy sobie sprawy, że nigdy nie możemy być pewni, że wybrane przez nas miejsce do odpoczynku i załatwienia wszelkich potrzeb fizjologicznych będzie zawsze otwarte.
Musimy mieć zawsze plan B. Tym razem mieliśmy szczęście, bo pogoda była sprzyjająca- świeciło Słońce i było prawie bezwietrznie. Udało nam się bez problemu przebrać Tosię, a jej karmienie w takich warunkach wcale nie było problematyczne. Od tego momentu, gdy zaplanujemy sobie postój w schronisku, dodatkowo zawsze sprawdzamy, czy w pobliżu znajduje się jakaś wiata, w której możemy się schować. Pewnie zastanawiacie się, gdzie ich wyszukujemy, bo przecież nie wszystkie znajdują się na mapach? W sieci znajdziecie portal www.wiating.pl, gdzie zaznaczone są chyba wszystkie wiaty, ambony, czy chatki, w których można znaleźć schronienie.
Jednak, w czasie pandemii natrafiliśmy również i na takie schroniska, które mimo zamkniętych drzwi wpuściły nas do środka, a nawet udostępniły pomieszczenia, by spokojnie zająć się Tosią. Taka przyjemna obsługa spotkała nas, chociażby na Szczelińcu, za co serdecznie jeszcze raz dziękujemy.
Zobacz także: Gdzie w góry z dzieckiem?
Co dzieci jedzą w górach? Karmienie piersią, czy karmienie z butelki?
Jak już wspomnieliśmy na początku, Tosia od urodzenia była karmiona piersią. Nie mieliśmy z tym problemu i z pewnością był to jeden z czynników, który sprawił, że czerpaliśmy z wycieczek mnóstwo radości. W okresie zimowym spróbowaliśmy, aby Natalia odciągnęła mleko przed wyruszeniem na trasę, by później podawać je Tosi z butelki. Pomysł może i dobry, bo odpada problem rozbierania się. Jednak nam kompletnie się on nie sprawdził, gdyż Tosia preferowała konsumpcję prosto od mamy.
W jaki sposób zabezpieczaliśmy butelkę przed wychłodzeniem? W tym celu zakupiliśmy podgrzewacz do butelek ładowany z powerbanka (do wyszukania na Allegro). Urządzenie to średnio się nam sprawdziło. Przy wędrówkach w okolicy 0 stopni Celsjusza, gdy włożyliśmy butelkę wsadzoną do podgrzewacza do plecaka to niestety, ale jej zawartość bardzo szybko się wyziębiała. Byliśmy zmuszeni, butelkę z podgrzewaczem nosić blisko ciała, np. w wewnętrznych kieszeniach kurtki. Wówczas odkryliśmy, że to wcale nie podgrzewacz grzeje mleko, a temperatura naszego ciała. Stąd, jak nie chcesz, by zawartość butelki Twojego dziecka się oziębiła, schowaj butelkę pod ubranie. Zapewniamy, że na pewno się tam nie wychłodzi, a Twój organizm okaże się najlepszym dla niej ogrzewaczem.
Co dzieci jedzą w górach? Mleko modyfikowane w górach
Karmienie piersią to zdecydowanie najwygodniejsza forma karmienia niemowlaka na górskich wycieczkach. Co, jednak z rodzicami, których dzieci spożywają mleko modyfikowane? Tutaj rozwiązaniem jest właściwe przygotowanie do wędrówki, na które musi się składać:
- odmierzenie odpowiedniej ilości mleka modyfikowanego (warto wziąć 1-2 porcję mleka więcej, w razie gdyby wycieczka się przeciągnęła);
- przygotowanie termosu, do którego należy wziąć wrzątek (oziębienie wrzątku do optymalnej temperatury jest proste, zwłaszcza w chłodne dni, więc nie ma sensu kombinować z tym, by zabierać wodę o konkretnej temperaturze);
- pojemnik z chłodniejszą wodą przegotowaną;
- dobrze jest wziąć drugą butelkę, do której będziemy przesypywać właściwą ilość mleka i je ostatecznie przygotowywać;
W taki sposób pokarm dla swoich pociech przygotowywali rodzice, z którymi wędrowaliśmy i zapewniamy Was, że sprawdził on się na szlaku wyśmienicie.
Wielu rodziców obawia się, że termos, który posiada, nie jest najwyższej jakości i przez to, temperatura wody w nim przechowywanej podczas wycieczki znacząco się obniży. Tutaj śpieszymy z podpowiedzią, jakich firm termosy są warte uwagi. Są to: Esbit, Warehead, Fjord Nansen. Ich cena, w zależności od pojemności waha się między 100,00 a 150,00 zł. Troszkę tańszą opcją, ale przy zachowaniu równie wysokiej jakości jest wybór termosu firmy Quechua (koszt 50,00-120,00 zł, w zależności od pojemności).
Pamiętajcie, że wrzątek zawsze możecie otrzymać w każdym schronisku, czy w dowolnej restauracji. Nam nigdy nie odmówiono wydania wrzątku wody niezbędnego, chociażby do wyparzenia smoczka, albo właśnie przygotowania posiłku. Nie bójcie się pytać!
Co dzieci jedzą w górach? Jedzenie dla dziecka powyżej 6. miesiąca życia, czyli gdy mleko powoli idzie w odstawkę…
Mniej więcej w 6. miesiącu życia Tosi zaczęliśmy urozmaicanie jej diety. W tym okresie robi to znaczna większość rodziców, dlatego wydaje nam się, że nasze postępowanie może stanowić dobrą podstawę do rozszerzania diety na górskim szlaku, również u Waszego bobasa.
Zacznijmy, więc od początku. Odpowiedzmy sobie na pytanie, co taki 6- miesięczny niemowlak może jeść, będąc poza domem? Hmmmm… Oczywiście! To samo, co w domu! Z pewnością dobrym pomysłem nie jest testowanie nowych posiłków na górskich wycieczkach. Po prostu musimy tam przenieść nawyki żywieniowe wypracowane w domowym zaciszu.
Jak to było w naszym przypadku? Tosi wdrażaliśmy nowe jedzenie na zasadach BLW. Oznaczało to tyle, że pozwalaliśmy jej co chwilę spróbować czegoś nowego. A to jakiegoś warzywa, a to owoc. Jeśli nie chciała czegoś jeść- nie było tragedii. Pozostawało karmienie piersią. I tak do czasu, gdy Tosia jadła więcej i więcej pokarmu, który jej oferowaliśmy. Czy jadła wszystkie posiłki? Nie! Tosia, np. nigdy nie pokochała się z kaszkami, ani jedzeniem ze słoiczków. Nad tym drugim faktem trochę ubolewaliśmy, bo słoiczek zapewne niejednokrotnie znacznie ułatwiałby kwestię karmienia poza domem.
Co zatem zabieraliśmy na szlak? Początkowo pojemniki na żywność wypełniały się owocami. Lądowały tam banany, winogrono, maliny, truskawki, mango, czy nasze polskie jabłka. Tosia większość owoców tylko próbowała, a reszta pozostawała dla nas. Mniam! W drugim pojemniku umieszczaliśmy posiłki bardziej “obiadowe”. Wpadały tam gotowane brokuły, marchewka, kalafior, czy ziemniaki. Jeśli Tosia miała ochotę to jadła, jeśli nie to trudno- pozostawało karmienie piersią. Z czasem dietę Tosi rozszerzaliśmy o kolejne posiłki. Naszym hitem w pewnym momencie stały się placuszki z płatków owsianych, w których skład wchodziło także masło orzechowe i banany. Jej górską dietę uzupełnialiśmy poza tym o domowej roboty ciastka owsiane, naleśniki, czy gofry. Wszystko bez cukru, gdyż staramy się by posiłki Tosi były jak najbardziej zdrowe.
Co dzieci jedzą w górach? Przekąski na szlaku
Mijały kolejne tygodnie, a apetyt Tosi wzrastał. Na nasze wycieczki oprócz standardowych posiłków musieliśmy zabierać dodatkowe przekąski, czyli coś, co Tosia mogłaby sobie zjeść bez konieczności jej wyciągania z nosidła. U nas zdecydowanie wygrały owocowe tubki. Tosia tak je polubiła, że jest w stanie za jednym razem wciągnąć jej całą objętość i to tą o większej gramaturze. Dlatego zdecydowanie wybieramy tubki, które są dedykowane dla dorosłych, gdyż tymi przeznaczonymi dla dzieci Tosia zwyczajnie się nie najada.
Co jeszcze do przekąszenia dla Tosi nosimy w plecaku? Świetnie sprawdzają się pałki kukurydziane, suszone owoce (np. jabłka, gruszki, morele, żurawina). Z czasem Tosia polubiła także kabanosy.
Może Cię zainteresuje! W góry z niemowlakiem- jak się przygotować?
Gdy dziecko dorasta… Co dzieci jedzą w górach?
Mijały kolejne miesiące, a dieta Tosi ulegała rozszerzeniu. Wymogło to na nas, by w czasie górskich wycieczek myśleć o zabieraniu takich posiłków, które będą stanowić obiad zarówno dla nas jak i dla Tosi. Początkowo padło na zupy typu krem. Kompletnie nam się jednak ta opcja nie sprawdziła. Tosia niechętnie je jadła, a niestety zajmowały one w plecaku sporo miejsca. Lepszym wariantem okazał się makaron (np. typu penne), do którego dodajemy sos pomidorowy, pesto, parmezan, kurczaka, czy indyka. Tego typu obiady chętnie jemy i my i Tosia, więc jesteśmy wszyscy bardzo zadowoleni.
Pewnie zastanawiacie się, co z jedzeniem schroniskowym? Powiemy Wam, że posiłki oferowane w schroniskach są różne. Coraz rzadziej można spotkać klasyczny bigos i żurek, a coraz częściej w menu przytrafiają się dania znane z restauracji. Niestety, ich minusem jest zazwyczaj wysoka cena. Kolejną wadą jedzenia schroniskowego jest to, że przy dużym ruchu turystycznym trzeba na nie długo czekać. Poza tym, tak jak już wspomnieliśmy, schroniska nie zawsze są otwarte. Stąd liczyć na to, że na pewno zjemy w nich posiłek, nie jest dobrym pomysłem.
My, zawsze szykujemy się na opcję, że schronisko może być zamknięte, posiłki niewydawane, czy kolejka po obiad na tyle długa, że zwyczajnie nie będzie chciało nam się w niej stać. Posiłek w schronisku może stanowić drugą opcję, ale pierwszym wyborem zawsze powinno być to, co nosimy na własnych plecach. Zawsze musimy być przygotowani na czarny scenariusz, a pobyt w górach z dzieckiem bez zapasowego jedzenia nie jest kompletnie dobrym pomysłem!
Jeśli znalazłeś na naszym blogu poszukiwane przez Ciebie informacje, kolejną inspirację na wycieczkę, czy odpowiedź na nurtujące Ciebie pytanie, to będziemy niezwykle wdzięczni, gdy wrzucisz nam napiwek do naszej blogowej świnki skarbonki (kliknij w poniższy obrazek). Dziękujemy!!!