Mały Szlak Beskidzki jest czwartym co do długości znakowanym szlakiem w polskich Karpatach. Ma 137 kilometrów, a jego końce znajdują się w dzielnicy Bielska-Białej, Straconce oraz na szczycie Lubonia Wielkiego w Beskidzie Wyspowym. Stanowi on niejako uzupełnienie Głównego Szlaku Beskidzkiego, gdyż prowadzi pasmami górskimi, które ten pierwszy omija, czyli przez Beskid Mały, Beskid Makowski oraz Beskid Wyspowy.
Mały Szlak Beskidzki- skąd pomysł?
W sierpniowe, niedzielne popołudnie wybraliśmy się na Festiwal Podróżni do Ząbkowic Śląskich. Tam spotkaliśmy się z Łukaszem Superganem, który opowiadał o swoich długodystansowych wojażach po Islandii, Izraelu, Pirenejach… Pomarzyliśmy trochę, ale potem przyszła chwila dłuższego zastanowienia i wpadliśmy na pomysł, by zacząć przemierzać długie szlaki w Polsce. W końcu kilka, czy kilkanaście dni urlopu zawsze jakoś wygospodarujemy. Mały Szlak Beskidzki to pierwszy tego typu szlak, który postanowiliśmy przejść. Co więcej, wędrówka za czerwonymi znakami przypadło na naszą podróż poślubną. Nowy okres w życiu rozpoczęliśmy z przytupem!
Uwaga! Jeśli szukasz przewodnika po Małym Szlaku Beskidzkim to napisz na nasz e-mail: manawpodrozy@gmail.com
Mały Szlak Beskidzki Dzień I, 30.04.19, Bielsko-Biała Straconka- Potrójna: 33,5 km
Link do śladu GPS:
https://www.traseo.pl/trasa/maly-szlak-beskidzki-i-dzien
Mały Szlak Beskidzki można rozpocząć na szczycie Lubonia Wielkiego i podążać w kierunku zachodnim, bądź w Bielsku Białej i wędrować w przeciwną stronę. My wybraliśmy opcję numer dwa.
Na rodzinę zawsze można liczyć
Wystarczyło wspomnieć na naszym weselu, że we wtorek wyruszamy na Mały Szlak Beskidzki, a w momencie dostaliśmy propozycje noclegu w Bielsku- Białej, a nawet transportu na samą Straconkę- dzielnicę tego miasta, w której znajduje się czerwona kropka, tak niezwykle pożądana przez wędrowców. Na rodzinę zawsze można liczyć:) Mało tego, że nas wspaniale ugościli, ale dodatkowo Piotr towarzyszył nam na początku naszej wędrówki za czerwonymi znakami 🙂
Mały Szlak Beskidzki- początek
Początek Małego Szlaku Beskidzkiego znajduje się przy Kościele Matki Bożej Pocieszenia w Straconce. Stąd czeka nas jeszcze prawie 2- kilometrowa wędrówka pomiędzy domami jednorodzinnymi i dopiero wchodzimy do lasu, gdzie zaczynamy podejście pod pierwszy szczyt- Gaiki.
Pada, pada, ciągle pada….
Mimo ciągłych opadów deszczu i braku jakiejkolwiek szansy na poprawę pogody nasze nastawienie było pozytywne. Oczywiście nie raz zdarzyło nam się przeklinać deszczową aurę, jednakże chyba dalej trzymały nas emocje po imprezowym weekendzie i stąd nasze dobre humory.
Mały Szlak Beskidzki, Przystanek nr 1- Chrobacza Łąka
Szybko dochodzimy do schroniska na Hrobaczej Łące. Tam spotykamy psa Felka i pierwszych turystów na szlaku, którzy podobnie jak my, zaczęli w tym dniu wędrówkę po Małym Szlaku Beskidzkim. Wypijamy tylko kawkę i szybko zbieramy się dalej, bo jeszcze sporo kilometrów przed nami. Zdobywamy szczyt Hrobaczej Łąki. Potężny krzyż, który na nim stoi spowił się gęstą mgłą, dlatego musieliśmy trochę poszperać w pamięci, jak tutaj jest pięknie, gdy nie pada;)
Wspomnienia….
Wróciliśmy wspomnieniami do 11 listopada 2016 r., kiedy to wędrując szlakiem z Międzybrodzia Żywieckiego na Hrobaczą Łąkę powstał pomysł na spisywanie naszych górskich wspomnień w formie bloga. Długo te zapiski trzymaliśmy dla siebie aż w końcu w maju zeszłego roku pokazaliśmy je szerszej publiczności.
Z widokami na Jezioro Międzybrodzkie
Wracamy jednak do dnia dzisiejszego. Chwilę przed zejściem do Międzybrodzia Żywieckiego ukazują się nam pierwsze godne uwagi widoki. Możemy bez zraszania z nieba spoglądać na potężne Jezioro Międzybrodzkie.
Góra Żar, czyli beskidzka Gubałówka
Niestety nasza radość nie trwa zbyt długo. Po przejściu zapory wodnej w Żarnówce Małej rozpoczynamy długie podejście pod Górę Żar. Nie dość, że jest stromo to na dodatek zalewa nas kolejna fala deszczu… Przed nami ukazuje się wizja godzinnej wędrówki po błotnistej, leśnej ścieżce, aż w końcu stajemy na szczycie „beskidzkiej Gubałówki”. Chcieliśmy się tutaj zatrzymać na trochę dłużej, aby choć niewiele wyschnąć, lecz gdy zobaczyliśmy tłum wysiadający z kolejki linowej, szybko ubraliśmy swoje mokre ciuchy i wyruszyliśmy w dalsza drogę.
Mały Szlak Beskidzki. Obiad na Przełęczy Kocierskiej
Na tym etapie trasy mamy już połowę kilometrażu za sobą a kryzys nas dalej nie dopadł. Wędrowało nam się naprawdę przyjemnie. Pewnie dlatego, że następny zaplanowany odcinek miał zakończyć się gorąca zupką na Kocierzu, a po drugie w końcu przestało padać! Najpierw weszliśmy na Kiczerę, skąd rozpościera się wspaniały widok na Babią Górę…. niestety dzisiaj musieliśmy się obejść smakiem, gdyż jedynie mogliśmy podziwiać zamglone korony drzew. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy ruinach kamiennych szałasów na stokach Cisowej Grapy. Dalej wędrujemy grzbietem Kocierza i docieramy do upragnionego pit stopu, w którym posilamy się pierwszym tego dnia ciepłym posiłkiem. Z ekskluzywnej restauracji na Przełęczy Kocierskiej nas nie wyrzucili, więc chyba ubłoceni turyści z dużymi plecakami nie są tutaj niczym obcym.
Mały Szlak Beskidzki. Przemiła atmosfera, czyli nocleg w Chatce na Potrójnej
Po kolacji zjedzonej do syta została nam tylko godzinka do naszego ostatniego punktu dnia czyli chatki na Potrójnej gdzie zaplanowaliśmy swój pierwszy nocleg. Po południu pogoda znacznie zaczęła się poprawiać. Nawet gdzieniegdzie przebijały się promienie słoneczne. Mieliśmy nadzieję, że to zwiastun dobrej pogody następnego dnia. O 19 meldujemy się u sympatycznych gospodarzy Chatki na Potrójnej. Wieczór spędzamy w towarzystwie innych górołazów, którzy wędrują Małym Szlakiem Beskidzkim, tyle, że w przeciwnym co my kierunku, a także małego gospodarza chatki, który nawet dwóch lat nie skończył, a siły i energii miał więcej niż wszyscy zgromadzeni w chacie ;))) aż szkoda zasypiać jak mały rozkręca imprezkę do 23….
Mały Szlak Beskidzki Dzień II, 01.05.2019 r. Potrójna- Ośrodek Caritas w Zakrzowie (na zboczach góry Chełm)
dystans: 37,3 km
Link do śladu GPS:
https://www.traseo.pl/trasa/maly-szlak-beskidzki-ii-dzien
Mglisty poranek
Pogoda kolejnego dnia, od samego świtu rozpieszcza nas delikatnymi promieniami słońca. Przemierzając przez grzbiet Potrójnej i Łamanej Skały towarzyszy nam mgła. Jednak nad nami pojawia się upragnione błękitne niebo. Deszczowa aura dnia poprzedniego sprawiła, że las się zazielenił w ekspresowym tempie. Wydaje nam się, wszystko rośnie na naszych oczach!
WYBIERAJĄC SIĘ NA WYCIECZKI W GÓRY NIE ZAPOMNIJ O DODATKOWYM UBEZPIECZENIU, KTÓREGO KOSZT NA JEDEN DZIEŃ TO ZALEDWIE 2- 3 ZŁ! UBEZPIECZENIE TURYSTYCZNE MOŻESZ ZNALEŹĆ TUTAJ
Przystanek: Leskowiec
W tak tajemniczej, a jednocześnie pięknej aurze, po dwóch godzinach docieramy na Leskowiec. Tam słońce już mocno daje o sobie znać. My nie marnując czasu, schodzimy do schroniska, przybijamy pieczątki do książeczek i na chwilę zaglądamy do kaplicy Jana Pawła II na Groniu, zlokalizowanej tuż powyżej schroniska.
Mały Szlak Beskidzki . Między kałużami do Krzeszowa
Szybko wcinamy po batoniku i ruszamy w kierunku Krzeszowa. Droga z jednej strony robi się coraz przyjemniejsza, a z drugiej…. co raz bardziej błotnista. To ciekawe, że w deszczu, dzień wcześniej nie przeszkadzało nam chodzenie po błocie i kałużach. W słońcu natomiast, skaczemy jak żabki z kamienia na kamień bawiąc się przy tym jak dzieci i smucąc, gdy któraś z ropuch wpada po kostki do wody:D
Przerzucamy się na fast-foody 😀
Przyjemność tej części dnia kończy się z chwilą wejścia do Krzeszowa i przymusem wędrówki wzdłuż głównej drogi. Nasze nogi na asfaltowej nawierzchni jakby wchodziły w d…. ze zdwojona siłą… Jedyną motywacją, która posuwa nas naprzód jest polecona pizzeria zlokalizowana w centrum miejscowości. Nie zawiedliśmy się, para z noclegu dobrze oceniła to miejsce, więc i my, po krótkim odpoczynku, w dalszą podróż wyruszamy najedzeni.
W masywie Żurawnicy
Następnie szlak prowadzi pod górę, ciągnąc się po asfaltowych uliczkach Krzeszowa. Przed nami wyrasta Żurawnica i tylko czekamy, aż będzie nam dane pod nią podchodzić. Radość nasza szybko znika, gdyż okazuje się ku naszemu duźemu zaskoczeniu, że podejście pod ten szczyt to jedna, wielka ściana błota. Tutaj już nie skaczemy jak ropuchy przez błoto, tylko idziemy w nim jak dwie świnki.
Lody, lody, więcej lodów!
Jeszcze kawałek przez las i naszym oczom ukazuję się zalew Świnna Poręba i Zembrzyce. Stawiamy sobie za cel dojście do centrum tej miejscowości i zrobienie tam przerwy (no chociaż 25 minut 😂). Mijając okoliczne domy zagadują do nas dzieciaki i piesek Bobo- to mega miłe i dodające otuchy 😉 Dochodząc do Zembrzyc przypominamy sobie, że jest 1 maj i wszystko dookoła nas jest zamknięte:( Tuż przy kościele znajdujemy jednak otwartą kawiarnię z lodami. Chyba wyglądaliśmy marnie albo sympatycznie, bo kupując po jednej gałce otrzymujemy więcej lodów od Pani, która przed nami kupiła ich dwie 🙂
Mały Szlak Beskidzki. Na szczyt Chełmu
Po przerwie zamiast lepiej, to zrobiło się już tylko gorzej. W nogach mamy już ponad 27 km, a przed nami ostatnie podejście, które wiedzie asfaltową drogą. W tym momencie chyba obojga z nas dopada kryzys ale tylko M. przyznaje się do tego głośno. Ja zajmuje głowę, naszym pierwszym ślubnym zdjęciem, które otrzymaliśmy od naszego Złotego fotografa. Później na naszej drodze pojawia się pies Czaruś i grupka ludzi tłumacząca dzieciom, dlaczego jesteśmy tacy wypchani po uszy. W gratisie podziwiamy piękne widoki na zalew z drugiej strony, aż w końcu schodzimy z asfaltu na leśną ścieżkę, którą wspinamy się w kierunku Chełmu.
Kolacja i nocleg w Zakrzowie
Podkręcamy nasze tempo, gdy przypominamy sobie, że w ośrodku Caritas kolację wydają o 18, a na zegarku już jest po 17! Na hasło „żarcie”, reszta trudności tego dnia straciła na ważności. Zdobyliśmy szczyt Chełm- tutaj chwila zadumy nad grobem partyzanta walczącego w tej okolicy w czasach II wojny światowej. Kilkaset metrów wędrówki za czerwonymi znakami i zbaczamy w lewo na leśną ścieżkę, którą prowadzi wprost do ośrodka Caritas w Zakrzowie. Spotykamy tutaj życzliwych ludzi, którzy spakowali nas do auta i zawieźli kilkaset metrów w dół, wprost pod drzwi stołówki. Resztę możecie sobie już sami dopisać…:)
Mały Szlak Beskidzki Dzień III, 02.05.2019 r. Ośrodek Caritas w Zakrzowie- Kudłacze, 43 km
Kilometr pod górkę na rozgrzewkę
Dzień rozpoczynamy od obfitego śniadania zaserwowanego w ośrodku Caritas. Jeśli będziecie szukać noclegu pomiędzy Zembrzycami, a Myślenicami to zdecydowanie polecamy Wam to miejsce.
Aby wrócić na czerwony szlak, musimy przez ponad kilometr podchodzić pod zbocze Chełmu. Idealny sposób na pobudkę z samego rana:)
Mały Szlak Beskidzki. Wędrując przez Chełm Wschodni
Szlak za Chełmem zmienia się w leśną, szeroką ścieżkę. Idzie się bardzo przyjemnie. Dodatkowo towarzyszy nam śpiew ptaków. Piękne rozpoczęcie nowego dnia. Dodatkowo w końcu nad nami rozpościera się błękitne niebo, a zza górskich szczytów wychylają się słoneczne promienie!
Gdy sobie tak wędrujemy w stronę Chełmu Wschodniego otwierają się nam pierwsze widoki tego dnia. Możemy podziwiać pozostałe szczyty Beskidu Makowskiego, a także pasmo Beskidu Żywieckiego. Rozkosz dla duszy:) Na polance spotykamy również poznanych na Hrobaczej Łące znajomych, którzy również przemierzają Mały Szlak Beskidzki. Oni na nocleg wybrali własne M1 (czyt. namiot:))
Z widokiem na Lanckoronę
Dalsza wędrówka to co rusz wchodzenie na zmianę, to na asfalt, to na błotnistą ścieżkę. Na szczęście jednocześnie możemy podziwiać piękne panoramy. Na północ otwiera nam się widok na Lanckoronę- niesamowitą miejscowość, której odwiedziny polecamy każdemu z Was:)
Wiewiórki dwie!
Przed nami zejście do Palczy. Liczymy na otwarty sklep i uzupełnienie elektrolitów, chociaż malutkim piwkiem. Niestety, zamiast piwa spotykamy tam tylko dwie wiewiórki… Jak M. zawołał mnie abym je zobaczyła, byłam pewna, ze zaraz zwieją. Ku naszemu zdziwieniu wiewióry zaczęły latać wokół nas. Jedna z nich nawet wlazła mi na nogę. Mąż się wystraszył o moje zdrowie więc i one przerażone uciekły na najbliższe drzewo, co chwila wychylając się jeszcze i spoglądając na nas. Nie zdążyłam nawet poczęstować ich orzeszkami, bo mój towarzysz znudzony zwierzyną poszedł dalej.
Na końcu świata
Po historii z wiewiórkami rozpoczęliśmy podejście do miejscowości o ciekawej nazwie- Harbutowice Końcówka. Końcówka to była, ale chyba świata:D Po przejściu między kilkoma zabudowaniami tej wsi, przez następnych kilkanaście kilometrów nie uświadczyliśmy jakiejkolwiek cywilizacji. I niestety taki moment przypadł na dzień, w którym mieliśmy ochotę na wypicie złotego trunku, a sklep w środku lasu bardzo ciężko jest znaleźć:)
Najnudniejszy odcinek Małego Szlaku Beskidzkiego?
Urozmaiceniem dla nas jest podejście na Babicę, ale później, gdy szlak ciągnie się najpierw jej grzbietem, a potem granią Sularzówki staje się po prostu nudno. Teraz, gdy przeszliśmy cały Mały Szlak Beskidzki możemy stwierdzić, że odcinek Palcza- Myślenice można zaliczyć do najmniej atrakcyjnych jego odcinków. Chociaż jest cisza, spokój, idzie się w miarę po płaskim, a na Twojej drodze zamiast ludzi spotykasz kolejne sarenki, to jakby tutaj czegoś brakuje. Może większego podejścia, może zdobycia jakiegoś szczytu…. Spacer po lesie tak nam się dłużył, że gdybyśmy tylko mogli, zasnęlibyśmy na środku ścieżki. Motywowaliśmy się wzajemnie aby tylko jakoś doczłapać się do Myślenic…
Schodząc do Myślenic
A jest to miasto jak z bajki, które położone jest za górami, za lasami… No dobra wystarczy tych opowieści. Nim zobaczyliśmy je po raz pierwszy od wyjścia z lasu, czekała nas jeszcze ponad 3 kilometrowa wędrówka w dół do jego centrum. Na szczęście mogliśmy podziwiać ładną panoramę miasta położonego pomiędzy szczytami Beskidu Makowskiego. W tle ładnie prezentował się ponadto Zalew Dobczycki.
W miejskiej dżungli
Przemierzając kolejne ulice Myślenic byliśmy tak bardzo spragnieni i głodni, że nie zastanawiając się długo weszliśmy do pierwszej lepszej knajpy i napoiliśmy swoje gardła i żołądki zupą chmielową prosto z butelki. Dawali też tam pizzę więc skorzystaliśmy z chęcią;) Później jeszcze zrobiliśmy zapasy w sklepie i czekała nas kilku kilometrowa wędrówka w miejskim klimacie aż w końcu dotarliśmy do granicy lasu, skąd rozpoczęło się nasze ostatnie podejście, mające nas zaprowadzić wprost na Kudłacze, gdzie zaplanowaliśmy kolejny nocleg.
Może zamieszkać w Beskidzie Wyspowym?:>
Po drodze mijamy ciekawe miejsce- ruiny zamku nad Rabą, a następnie stromym podejściem podchodzimy pod Działek. Idzie nam się wyjątkowo dobrze. Dłuższy odpoczynek w Myślenicach chyba dobrze nam zrobił, a może to po prostu zimne piwko tak na nas zadziałało?:>
Pół godziny przed Kudłaczami odkrywamy pięknie położoną wieś, a raczej przysiółek. Z pewną dozą zazdrości spoglądamy na domy, których mieszkańcy mogą na co dzień podziwiać piękne panoramy Beskidu Wyspowego.
Zdążyliśmy przed deszczem!
Ostatnie podejście tego dnia i docieramy do schroniska na Kudłaczach, przestępując jego próg tuż przed zachodem Słońca. Podbiliśmy nasze książeczki pieczątką i skierowaliśmy się czarnym szlakiem w stronę naszego noclegu- agroturystyki na Kudłaczach. Widoki w tym miejscu okazały się jeszcze piękniejsze niż te przy schronisku. Mogliśmy podziwiać piękną panoramę na masyw Policy i Babiej Góry. Szczęśliwi z ukończonego trzeciego dnia Małego Szlaku Beskidzkiego, usiedliśmy na huśtawce. Byłoby wszystko pięknie, gdyby nie spadające krople deszczu… I tylko jedna myśl- uff, zdążyliśmy :))
Opóźnienie na „dzień dobry”
Mały Szlak Beskidzki Dzień IV, 03.05.2019 r. Kudłacze- Luboń Wielki, 40,4 km
Plan na 4. dzień wędrówki Małym Szlakiem Beskidzkim był prosty. Chcieliśmy jak najszybciej wyjść z Kudłaczy, by przez cały dzień wędrować po Beskidzie Wyspowym i wieczorem zameldować się w schronisku na Luboniu Wielkim. Po porannej pobudce, gdy już mieliśmy wychodzić na szlak za oknem pojawiła się po prostu ściana deszczu. Gdybyśmy wyszli 5 minut wcześniej, nasz dzień zaczął by się fatalnie. A w ten sposób na „dzień dobry” mieliśmy 40 minut obsuwy czasowej, ale chociaż byliśmy suchutcy 😀 Prognozy pogody na kolejne godziny nie były jednak zbyt optymistyczne, więc nie czekając długo, wyruszyliśmy w drogę w lekkich kroplach deszczu. Pomyśleliśmy- co ma być to będzie….
Mały Szlak Beskidzki. Lubomir- kolejny do kolekcji Korony Gór Polski
Pierwszym większym wyzwaniem na naszej drodze był Lubomir. Po godzinie 8.00 stajemy na jego szczycie i przy okazji dopisujemy kolejną pozycję do naszej kolekcji Korony Gór Polski. Choć przy tym, czy Lubomir jest najwyższy w Beskidzie Makowskim istnieje wiele kontrowersji, to autorzy KGP upierają się przy swoim:) Na szczycie znajduje się Obserwatorium Astronomiczne, które można zwiedzać praktycznie w każdy weekend. Tym razem jest otwarte dopiero od 11… Nie mamy zamiaru tak długo tutaj czekać, więc na pewno Lubomir pojawi się na naszej liście miejsc, które musimy ponownie odwiedzić.
Na Wierzbanowską Górę
Schodzimy na Przełęcz Jaowrzyce. Po drodze mijamy wiele tablic, które wprowadzają wędrujących turystów w temat astronomii. Mijamy sporo zabudowań i przez kilka kilometrów wędrujemy asfaltem. Niestety szczyty Beskidu Wyspowego spowiły się chmurami, stąd na oszałamiające widoki nie mieliśmy co liczyć. Na szczęście nie padało.
Przelotne opady deszczu pojawiły się dopiero w momencie, gdy przechodziliśmy przez masyw Wierzbanowskiej Góry.. Opady były na tyle słabe, że kurtki przeciwdeszczowe wystarczyły by uchronić nas przed zmoknięciem. Ciekawy to szczyt. Blisko zabudowań, jednak jakby zapomniany. Leżące drzewa na szlaku potwierdzają nasze przypuszczenia, że ruch turystyczny w tej okolicy jest raczej niewielki.
Znowu pada…
Schodząc do Kasiny Wielkiej rozpadało się na dobre. W plecakach mieliśmy dotychczas nieużywane peleryny, które postanowiliśmy w końcu wykorzystać. Wędrówka przez miejscowość nie była przyjemna. Doczłapaliśmy do dolnej stacji wyciągu na Śnieżnicę, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, licząc po cichu, że opady osłabną. Ku naszemu zdziwieniu, z wyciągu korzystało dość sporo rowerzystów. Chyba lubią potaplać się w błocie. Padać nie przestawało, a nas gonił czas, więc ruszyliśmy, by zdobyć kolejny szczyt na naszej drodze, tym razem Lubogoszcz.
Mały Szlak Beskidzki. Lubogoszcz- miłość nie od pierwszego wejrzenia
Początkowo podejście nie należało do najprzyjemniejszych. Szło się wzdłuż głównej drogi, a dodatkowo towarzyszyły nam naprawdę silne opady deszczu. Dopiero, gdy skręciliśmy w prawo, w błotnistą ścieżkę prowadząca ku szczytowi, deszcz odpuścił. Od tego momentu niestety pojawiły się problemy z niezbyt dobrze oznakowanym szlakiem. Był to pierwszy taki przypadek na całym Małym Szlaku Beskidzkim. Skończyło się to na niepotrzebnym podejściu ścieżką, przez co straciliśmy ok. 30 minut:(
Na szczęście technika nie zawiodła i dzięki GPS w telefonie wróciliśmy na właściwy szlak. Ten jednak był mocno stromy, błotnisty i śliski. Oj, z Lubogoszczem nie polubiliśmy się od pierwszego wejrzenia 😀 Na szczycie ławeczki, krzyż i tabliczka informująca z jego nazwą i wysokością. Brak jakichkolwiek widoków utwierdza nas w decyzji szybkiego zejścia do Mszany Dolnej i zrobienia tam dłuższej przerwy.
Na obiad!
Do centrum Mszany mieliśmy według szlakowskazów ponad 2 godziny drogi…. Postanowiliśmy trochę przyspieszyć, ale nie za bardzo się dało. Strome zejście z Lubogoszcza w połączeniu ze śliskimi kamieniami nie zachęcały do hasania jak sarenki. Ponadto, gdy już zobaczyliśmy pierwsze zabudowania Mszany, szlak wiódł przez zarośniętą trawą łąkę. Mokra trawa plus przemoczone nasze ubrania, to nie było najmilsze połączenie;) To jednak nie było najgorsze.
Szlak nagle się urwał a my stanęliśmy przed stromym potokiem w dół, który z obu stron był ogrodzony. Maciek był na tyle odważny, że wskoczył do błotnistego potoku i wszedł w zarośla. Myśleliśmy, że to żart. Jednak mina M. na to nie wskazywała. Oznakowania jasno mówiły, że szlak wiedzie właśnie tędy. Na szczęście na horyzoncie pojawiła się szansa na obiad!
Znów uciekliśmy spod toporu… deszczu
Nasz poziom głodu był na tyle wysoki, że do centrum Mszany Dolnej prawie biegliśmy. I tutaj zadziałało szczęście. Z chwilą wejścia do pizzerii rozpętała się prawdziwa ulewa. Do ukończenia Małego Szlaku Beskidzkiego zostało nam ok. 3 godzin, więc postanowiliśmy przeczekać ulewę i ruszyć trochę później. Znajomi spotkani na szlaku pierwszego dnia MSB, nie mieli takiego farta. Przyszli 20 minut po nas, a ubrania mieli już mokrutkie. Rozsiedliśmy się wygodnie przy stole. Trwało to ponad godzinę, zanim za oknem zrobiło się znośniej i ruszyliśmy dalej, na ostatni etap naszej 4-dniowej wędrówki.
Ostatnia prosta
Najpierw musieliśmy się zmierzyć z przebrnięciem przez całą Mszanę Dolną. Natalia na tyle się nudziła, że postanowiła ratować ślimaki i przenosić je z miasta na pole. Po wyjściu z miejscowości znów podejście asfaltową ścieżką do góry, która na szczęście dość szybko zamieniła się w leśną ścieżkę. Ku naszemu zaskoczeniu chmury zaczęły się podnosić i w końcu mogliśmy oglądać wspaniałe panoramy Beskidu Wyspowego:) 1,5 godziny takiego marszu i jesteśmy na Przełęczy Glisne, a to oznacza, że zostało nam już tylko podejście pod Luboń Wielki!
Meta Małego Szlaku Beskidzkiego! Szczyt Luboń Wielki osiągnięty!
Nastawieni byliśmy bojowo, humory dopisywały! A to jest w drodze najważniejsze- dobry nastrój, pełne żołądki i piwo wnoszone na szczyt w plecaku! ;D Równo po godzinie od rozpoczęcia podejścia z przełęczy Glisne, stanęliśmy na szczycie końca i początku Małego Szlaku Beskidzkiego. Radość była ogromna, w końcu spełniliśmy swoje marzenie. Marzenie, które było pomysłem na naszą podróż poślubną… W głowie mieliśmy już tylko myśl o wypitym w nagrodę piwku i pytanie.. co dalej?!
Jeśli znalazłeś na naszym blogu poszukiwane przez Ciebie informacje, kolejną inspirację na wycieczkę, czy odpowiedź na nurtujące Ciebie pytanie, to będziemy niezwykle wdzięczni, gdy wrzucisz nam napiwek do naszej blogowej świnki skarbonki (kliknij w poniższy obrazek). Dziękujemy!!!